Pracownicy ukraińscy w Polsce – szansa czy zagrożenie (rozmowa z Redaktor Karoliną Goździewską, kwiecień 2018))
Pracownicy ukraińscy w Polsce – szansa czy zagrożenie (rozmowa z Redaktor Karoliną Goździewską, kwiecień 2018))
by Paweł Śliwiński in Bez kategorii
Najniższe obecnie od lat bezrobocie to skutek przyspieszenia rozwoju gospodarczego?
Z pewnością tak. Gdy gospodarka się rozwija potrzeba więcej pracowników. Ale obniżanie się bezrobocia w Polsce wynika niestety również z dużego odpływu Polaków za granicę.
Skąd w Polsce wziąć ręce do pracy? Wiceminister inwestycji i rozwoju Andżelika Możdżanowska podczas debaty „Naszego Dziennika” podkreślała, że w Polsce jest najniższe od lat bezrobocie, a w Wielkopolsce w powiecie Kempińskim 2,1 proc.
Można sobie wyobrazić trzy rozwiązania problemu braku rąk do pracy. Po pierwsze, i to się dzieje, napływ pracowników z krajów, gdzie zarobki są mniejsze niż w Polsce i gdzie trudno znaleźć dobrą pracę. Myślę tu przede wszystkim o Ukraińcach i o Białorusinach. Po drugie, można mieć nadzieję, że wraz ze wzrostem gospodarczym i mającym miejsce w jego rezultacie wzrostem płac i wynagrodzeń część rodaków powróci z emigracji do Polski. Po trzecie, postępujący rozwój gospodarczy może stopniowo doprowadzić do zmian w strukturze polskiej gospodarki w kierunku rozwoju sektorów wysokich technologii kosztem sektorów tradycyjnych, które są bardziej pracochłonne.
Powrót 3 mln w większości młodych Polaków, którzy wyemigrowali w ostatnich kilkunastu latach rozwiązałby problem?
Przykładowo, w Wielkiej Brytanii trzy lata temu trzy czwarte Polaków deklarowało, że nie chce wracać do Polski. Mało tego blisko połowa ubiegała się lub miała zamiar ubiegać się o brytyjski paszport. Nawet jeżeli te liczby się wyniku Brexitu i poprawy gospodarczej w Polsce trochę poprawiły, to, powiedzmy sobie szczerze, nie ma co liczyć na powrót nawet większości, rodaków z zagranicy w najbliższych latach. Pytanie zatem jest tylko czysto hipotetyczne, niestety niemające oparcia w prawdopodobnym scenariuszu.
Za rok pracy w Anglii ludzie mający dobrą pracę mogą sobie dziś kupić mieszkanie w Polsce, a u nas by mieszkać na swoim zarabiając stosunkowo dobrze trzeba brać kredyt na 30 lat…. Znam lekarzy, którzy mieszkają w Polsce, a pracują za granicą. Mamy pensję średnio 3 krotnie niższe niż Europa Zachodnia. Z czego to wynika?
Nasze wynagrodzenia są trzy razy niższe w Niemczech, ale to wynika z tego, że produkcja (PKB, czyli produkt krajowy brutto) na mieszkańca w Polsce jest po prostu trzy razy mniejsza niż w Niemczech i Wielkiej Brytanii (ok. 4,6 tys. złotych na osobę w Polsce vs 14,4 tys. w Niemczech i 12,5 tys. w Wielkiej Brytanii). Jeszcze większe dysproporcje występują z krajami, które również są popularnym kierunkiem emigracji. W Norwegii i w Irlandii jest to odpowiednio: 23,4 tys. i 22,8 tys. złotych. PKB na mieszkańca odpowiada z grubsza średnim wynagrodzeniom w poszczególnych krajach.
Takie porównanie jest jednak niedobre. Koszty utrzymania za granicą są przecież znacznie wyższe niż w Polsce. Ale nawet jak je uwzględnimy i skorygujemy o te wyższe koszty pensje za granicą, to wypadamy dalej znacznie gorzej. Po uwzględnieniu cen w danym kraju przeciętny Norweg zarabia bowiem ekwiwalent ok. 10 tys., a Niemiec 8 tys. złotych.
Rząd założył, że wyrównamy też różnice w 2030 roku. Skąd te wyliczenia?
W relacjach ekonomicznych między krajami rządzi produktywność, czyli ilość wytworzonej i sprzedanej produkcji w stosunku do zużytych nakładów. Polskie płace wyrównają się z tymi na Zachodzie, gdy produkcja na mieszkańca w naszym kraju zrówna się z tą za granicą. Matematyka jest nieubłagana. Chcemy mieć nominalnie i realnie takie same zarobki jak np. w Niemczech, nasz wzrost gospodarczy musi być znacznie wyższy niż za granicą. I tu przykra niespodzianka. Nasze opóźnienie jest tak duże, że gdyby nasz PKB na mieszkańca rósł szybciej od niemieckiego w każdym roku o 5%, to nasze pensje nominalne zrównałyby się dopiero około 2040 roku. Jednak, gdy uwzględnimy poziom cen w obydwu krajach, to tzw. pensje realne, przy takim założeniu, zrównałyby się faktycznie około 2030 roku. Przypomnę jednak, że w rekordowym w ostatnich latach dla polskiej gospodarki 2017 roku wzrost gospodarczy w Polsce wyniósł 4,6%, ale w Niemczech 2,2%. Różnica wyniosła zatem 2,4 %. Gdybyśmy wyprzedzali Niemcy w każdym roku o te 2,4%, to zrównamy się pensjami w 2065 roku, a realnie dopiero po 2040 roku.
Nie za późno? Jak to wcześniej zmienić?
Tylko jednym. Jeszcze szybszym, ale i stabilnym, wzrostem gospodarczym. Przyspieszyć zrównanie naszych pensji może pomóc też jakiś kryzys gospodarczy na Zachodzie, który nas ominie. Tak się stało np. w Grecji, gdzie zarobki uwzględniające koszty utrzymania były większe niż w Polsce, ale po kryzysie greckim właściwie się wyrównały. Nie liczmy jednak na potknięcia innych, tylko sami pracujmy na dobrobyt.
Polacy póki co cały czas emigrują, a w zamian przyjeżdżają do nas do pracy Ukraińcy. Doktor Cezary Mech ostrzega, że możemy ponieść tego brzemienne skutki, jak już było ze sprowadzeniem Niemców za czasów Piastów na ziemie zachodnie, a później Krzyżaków. Niemcy już płacą destabilizacją państwa za posiłkowanie się pracownikami z Turcji.
Ukraińcy przyjeżdżają, bo średnie zarobki nominalnie wynoszą u nich 800 złotych, co ma siłą nabywczą równą 1,4 tys. złotych po uwzględnieniu niższych cen na Ukrainie. Poza tym utrzymuje się na Ukrainie duże bezrobocie. Ukraińcy są nam bliżsi kulturowo niż Turcy w Niemczech, którzy się tam generalnie niezasymilowali. Nie można też porównać napływu Ukraińców do Polski, z wcześniejszym napływem Niemców na ziemie zachodnie, czy odpowiadającemu mu napływowi Polaków na ziemie należące dzisiaj do Ukrainy, Białorusi, czy Litwy. Była to emigracja z bogatszych krajów do biedniejszych w poszukiwaniu ziemi, która była wówczas głównym środkiem produkcji. Dzisiaj emigracja zarobkowa z Ukrainy nie stanowi zagrożenia dla niepodległości czy bezpieczeństwa Polski, co nie znaczy, że tak będzie w przyszłości i że można zatem do niej podchodzić bezrefleksyjnie. Z jednej strony, emigracja zarobkowa obywateli Ukrainy rozwiązuje częściowo problem związany z niedoborem pracowników na rynku pracy, ale z drugiej strony powoduje spowolnienie wzrostu płac głównie w sektorach pracochłonnych. Nie zatrzymuje to emigracji niewykwalifikowanej siły roboczej, ani nie sprzyja powrotom tej grupy pracowników z zagranicy.
A konsekwencje pozaekonomiczne?
Mogą też być duże. Przyjmuje się, że np. we Wrocławiu ponad 10% ludności to Ukraińcy. Ale co ważne, w dużej mierze to młodzież. Wielu z nich chce opuścić Ukrainę na stałe. Może to mieć znaczenie dla utraty z czasem narodowego charakteru naszego państwa. Coś co jest również niepokojące, to sympatie części emigrantów, głównie pochodzących z zachodniej Ukrainy do ideologii banderowskiej.
Polska polityka migracyjna nie powinna być naiwna i bardziej uwzględniać fakty. Trzeba zastanowić się kogo do Polski wpuszczamy i zwalczać potencjalne zachowania antypolskie. Trzeba prowadzić aktywną politykę asymilacji Ukraińców, tak ażeby nie stworzyć w Polsce nastawionej antypolsko mniejszości ukraińskiej. Polityka migracyjna musi być mądra, to znaczy powinna uwzględniać długofalowe konsekwencje dla kraju.
Czy rząd zamiast organizować imigrację obcokrajowców powinien stworzyć rozwiązania umożliwiające zatrudnienie Polaków z terytorium byłego ZSSR? Dziś młodzi, zdolni Polacy np. z Kazachstanu wyjeżdżają do Rosji, która stwarza im lepsze warunki niż Polska.
Polska powinna podjąć walkę o kapitał ludzki opierając swą politykę na dywersyfikacji kierunków imigracyjnych. Przy założeniu oczywiście, bliskości kulturowej i cywilizacyjnej imigrantów. Priorytetem w zakresie przyjmowania imigrantów powinny być osoby pochodzenia polskiego. Polska powinna otworzyć się też bardziej na imigrację zarobkową z Białorusi, gdzie tendencje nacjonalistyczne są zdecydowanie mniejsze niż na Ukrainie.
Jak powinna wyglądać polityka migracyjna, żeby Polska zdolnych ludzi nie traciła?
Ludzie głosują nogami. Nie zatrzymamy nikogo na siłę. Polska powinna być przede wszystkim atrakcyjna dla pracowników. A tutaj jesteśmy w tyle. Nie chodzi nawet o wynagrodzenia, które są dużo niższe niż na Zachodzie. Z punktu widzenia młodych ludzi, bardzo liczą się możliwości rozwoju. Wsparcie przedsiębiorczości, dla tych którzy chcą prowadzić własny biznes. Niższe podatki, proste formalności, wsparcie niskooprocentowanymi kredytami… Tym, co nie chcą podejmować ryzyka prowadzenia własnych firm, można pomóc stymulując przedsiębiorstwa w celu zatrudniania młodych ludzi, na przykład poprzez niższe koszty obciążające pracę młodych ludzi. Kolejny punkt, to rozwijanie programów badawczych na uczelniach i w firmach adresowanych do absolwentów uczelni. Tak ażeby młodzi naukowcy, za których wykształcenie płacimy grube pieniądze, nie uciekali za granicę.
W życiu liczą się nie tylko pieniądze. Podnoszenie standardu życia Polaków, poza wsparciem finansowe rodzin, co czyni rząd w różnych programach społecznych, musi uwzględniać rozwój usług publicznych: wysokie standardy służby zdrowia, szkolnictwa i opieki przedszkolnej. Ważnym jest też wychowanie w duchu miłości do Ojczyzny i dumy z bycia Polakiem. Nawet jeśli młodzi ludzie wyjadą, to trzeba wszystko zrobić w tym kierunku, żeby część naszych rodaków, powróciła do kraju z bagażem doświadczeń, który umożliwi im rozwój w Polsce.
Rozmowa z Redaktor Karoliną Goździewską, Nasz Dziennik, kwiecień 2018