Przekleństwo niskich płac … (luty 2019)

by Paweł Śliwiński in Bez kategorii

Przekleństwo niskich płac  

W styczniu Główny Urząd Statystyczny (GUS) podał informację, że po raz pierwszy wynagrodzenia brutto w przedsiębiorstwach zatrudniających 10 i więcej osób przekroczyły 5 tysięcy złotych brutto i wyniosły 5275 złotych (ok. 3740 złotych netto). Grudzień jest specyficznym miesiącem w gospodarce, w którym od lat wynagrodzenia rosną z uwagi na nagrody i premie, które w części przedsiębiorstw wypłacane są na koniec roku. W następnych miesiącach średnie wynagrodzenie zapewne spadnie, dlatego statystycy porównują wartości rok do roku, aby zauważyć tendencję zmian. I tutaj można być zadowolonym, gdyż w stosunku do grudnia 2017 roku odnotowano wzrosty średnich wynagrodzeń brutto o 6,06%.

Już w poprzednim Dodatku Ekonomicznym do Naszego Dziennika pisałem o tym, że podawana w serwisach informacyjnych średnia nie jest w pełni miarodajna. Najczęściej występujące wynagrodzenie (tzw. dominanta) mieści się bowiem tuż nad płacą minimalną. A wynagrodzenie, poniżej którego zarabia połowa Polaków pracujących w większych firmach, to około 80% średniej krajowej.  W firmach zatrudniających powyżej 9 pracowników zatrudnionych jest mniej niż 6,5 mln Polaków (na 16,6 mln zatrudnionych). I tylko do nich odnoszą się przywołane wyżej statystyki. Warto wskazać też, że kolejne 4 mln osób pracuje w mikrofirmach. A tam oficjalne przeciętne zarobki są prawie o 50% niższe niż te dla większych przedsiębiorstw. Nawet gdy uwzględnimy fakt, że w tej grupie cześć zarobków płacona jest „pod stołem”, to i tak są to jedne z najniższych płac w całej Unii Europejskiej. W dzisiejszym artykule mniej chciałbym się jednak zająć wyjaśnianiem statystyk, a bardziej związków przyczynowo-skutkowych związanych z płacami i gospodarką.

Diagnoza

Po „okrągłym stole” udało nam się zbudować państwo dalekie od naszych wyobrażeń. Bliskie modelowi spotykanym w krajach, gdzie funkcjonuje wąska grupa uprzywilejowanej ekonomicznie elity, podczas gdy bardzo duża grupa obywateli ma problemy z dotrwaniem do pierwszego.

Najczęściej podawanym wyjaśnieniem niskich zarobków Polaków jest niska wydajność (produktywność) polskich przedsiębiorstw. Najczęściej wynika ona z wykorzystywania w Polsce mniej zaawansowanych i starszych technologii niż te, które są używane na Zachodzie.

Według tej argumentacji sami jesteśmy winni niskim płacom, bo jesteśmy mniej wydajni niż pracownicy na Zachodzie. Ale, czy tak jest naprawdę? Polski kierowca autobusu MPK może zarobić około 4000 złotych brutto (ogłoszenia w prasie), zaś w Londynie odpowiednio 2000 funtów (10 000 złotych). Ale czy to oznacza, że jest on 2,5 razy mniej wydajny niż Brytyjczyk? Zakładam, że umiejętności i wydajność polskich kierowców mogą być nawet większe niż tych brytyjskich. Logika neoliberalnych ekonomistów wskazywałaby wówczas, że to polski kierowca powinien zarabiać więcej. Ta sama logika mogłaby być zastosowana w przypadku lekarzy, nauczycieli, czy fryzjerów. Pracujemy najwięcej w Europie, a zarobki mamy najmniejsze. Jeżeli nie (tylko) niższa wydajność jest temu winna, to co? Fryzjer w Polsce wykonuje pewnie tyle samo fryzur niż we Francji, ale zarabia dużo mniej. Dlaczego? Bo jedno strzyżenie kosztuje dużo mniej w Polsce niż we Francji. M.in. z uwagi na niższą siłę nabywczą Polaków, która wynika z kolei z naszych niskich zarobków. Gdyby ceny produktów i usług oferowanych na rynku były dużo niższe niż w zachodnioeuropejskich krajach, to taki stan rzeczy byłby logiczny. Ale tak nie jest, ceny z gospodarce w większości przypadków zrównały się z tymi na Zachodzie, ale płace pozostały na dużo niższym poziomie.

  PŁACE

Po 1989 roku strategia rozwoju gospodarczego naszego kraju oparta była w dużej mierze na niskich płacach. W debacie publicznej sprzed kilku lat dominował pogląd, że wzrost płac jest niebezpieczny dla polskiej gospodarki, ponieważ obniża naszą konkurencyjność. Dzisiaj takie opinie wciąż jeszcze pojawiają się wśród ekonomistów, najczęściej zatrudnionych w bankach, w których sami raczej mało nie zarabiają. Takie myślenie i działanie jest niebezpieczne. Konserwuje układ, ale nie wspiera zdrowego wzrostu gospodarczego. Niskie płace wspomagają wprawdzie cenową przewagę konkurencyjną w handlu zagranicznym, ponieważ dzięki niskim płacom towary produkowane w Polsce mogą być tańsze niż oferowane na rynkach zagranicznych, ale po pierwsze uzależniają naszą gospodarkę od koniunktury zagranicznej, a po drugie wypracowane korzyści nie są optymalnie wykorzystane. Kto zjada tort? W jednych krajach będą to często rodzimi oligarchowie, w innych krajach kapitał zagraniczny. Jedni i drudzy niestety zainteresowani są utrzymaniem niskich płac, gwarantujących im wysokie zyski.

Dowodem na taki stan rzeczy są dane statystyczne na temat wzrostu naszych zarobków oraz wydajności. W zdrowej gospodarce poziom wynagrodzeń powinien być powiązany ze  wzrostem wydajności. Niestety, w Polsce płace rosły dużo wolniej niż produktywność. Powodowało to, że większość Polaków nie wyczuwała poprawy swojej sytuacji ekonomicznej, mimo powtarzanych w mediach statystykach o wielkim sukcesie rozwijającej się w szybkim tempie gospodarki polskiej.

Przy braku alternatywnej strategii rozwoju w Polsce niskie płace były gwarancją utrzymania układu dającego wysokie zyski właścicielom kapitału. Szczególnie, że nasza gospodarka nie jest gospodarką innowacyjną. Staliśmy się w dużej części podwykonawcą i montownią dla bogatszych krajów wypracowując wysokie marże zysku dla często zagranicznych właścicieli przedsiębiorstw.

Problemem dla wskazanego wyżej układu jest jednak to, że mamy demokrację, a ci którzy otrzymują niskie płace stanowią większość społeczeństwa.  Dysponują więc w wyborach parlamentarnych większością głosów. Mimo propagandy mediów straszących załamaniem gospodarki w przypadku zmiany obowiązującej strategii gospodarczej, w 2015 roku wyborcy oddali głos na zmianę strategii „ciepłej wody w kranie” na strategię dość gruntownej przebudowy polskiej gospodarki.

Lekarstwo

Podstawowym lekarstwem na wzrost płac jest wzrost gospodarczy.  Żeby go osiągnąć, trzeba po pierwsze więcej produkować, ale i więcej sprzedawać. Komu? Konsumentom krajowym i zagranicznym. Opieranie strategii gospodarczej na eksporcie jest dość ryzykowne z racji uzależnienia się wówczas od koniunktury gospodarczej za granicą. Nie zapominając o eksporcie, znacznie bezpieczniej jest oprzeć się na popycie krajowym.  Można go generować sztucznie bazując na kredycie – co jak wiemy chociażby z gierkowskiej czy greckiej historii  – kończy się z reguły pułapką zadłużeniową i kryzysem ekonomicznym, lub na popycie generowanym przez krajowych konsumentów wynikającym ze wzrostu ich płac i w konsekwencji też ze wzrostu ich zamożności.

Wzrost gospodarczy to nie tylko lekarstwo na wzrost płac osób zatrudnionych na umowy o pracę. Trzeba pamiętać o rzeszy samozatrudnionych, którzy w statystykach występują jako przedsiębiorcy, a w rzeczywistości to firmy jednoosobowe. W Polsce to około 3 mln prowadzących działalność gospodarczą. Często są to osoby półbezrobotne, pracujące od zlecenia do zlecenia i nie mające kapitału, żeby spróbować się rozwijać. Popyt wygenerowany przez wyższe płace powinien umożliwić im większe zarobki. Wzrost gospodarczy powinien pomóc mikrofirmom zdobyć niezbędny w ich rozwoju  kapitał, czy to w postaci kapitału dłużnego w drodze zaciągnięcia kredytu bankowego, czy w postaci kapitału własnego poprzez przekształcenie się w spółkę prawa handlowego i emisję nowych udziałów lub akcji. W warunkach niskich stóp procentowych inwestowanie w uczciwe spółki stać się powinno alternatywą w stosunku do niskooprocentowanych depozytów bankowych.

W warunkach wzrostu gospodarczego niezbędnym czynnikiem do wzrastania płac jest zwiększenie siły przetargowej zatrudnionych.  Z jednej strony dzieje się to samoistnie. Z uwagi na emigrację wielu Polaków za granicę, starzejące się społeczeństwo oraz dobrą koniunkturę gospodarczą wymagającą zatrudniania nowych pracowników rośnie presja ze strony zatrudnionych na wzrost płac. Obniżana jest z kolei napływem do Polski emigrantów zarobkowych z Ukrainy.

Z drugiej strony nasze państwo staje się bardziej aktywne i wykorzystuje narzędzia, które bezpośrednio lub pośrednio wpływają na kształtowanie się naszych płac. Troska o wyższe płace musi znaleźć się w planach każdego mądrego rządu dążącego do zdrowego wzrostu gospodarczego, także z uwagi na odbywające się co cztery lata wybory parlamentarne. Podstawowe narzędzia to: zmniejszenie opodatkowania pracy, wzrost płacy minimalnej, polityka społeczna czy wspieranie związków zawodowych.

  1. Zwiększenie płacy minimalnej – w 2019 roku wynosi ona 2250 złotych brutto (około 1630 złotych netto) i jest o 7,1 % większa niż w 2018 roku. Z kolei stawka godzinowa wynosi obecnie 14,70 złotych (o 1 złoty więcej niż w 2018 roku). Celem zwiększenia płacy minimalnej w gospodarce jest poprawa bytu tych pracowników, którzy zarabiają najmniej. Przypomnę, że tych osób jest naprawdę dużo. Dominanta, czyli stawka która najczęściej jest płacona w polskiej gospodarce nie przekracza 10% stawki minimalnej. Postulat zwiększania płacy minimalnej jest dość niepopularny wśród wielu ekonomistów, którzy promują wręcz ją okiełznać, gdyż „hamuje zatrudnienie osób o najmniejszych szansach na podjęcie pracy i powiększa szarą strefę”. Faktycznie może się tak zdarzyć w okresie wysokiej dekoniunktury, ale nawet gdyby tak było, to podwyżka płacy minimalnej zmienia sytuację olbrzymiej rzeszy pracowników, których niskie wynagrodzenia dominują w gospodarce. Dzisiaj w dobie dobrej koniunktury trzeba wykorzystać szansę na poprawę warunków ekonomicznych wielu Polaków i podwyższać płacę minimalną monitorując oczywiście jej wpływ na kondycję polskich przedsiębiorstw. Pamiętajmy, że te pieniądze wrócą do gospodarki w postaci zwiększonych wydatków konsumpcyjnych ludności.
  1. Zmniejszenie opodatkowania pracy – wydaje się najprostszym rozwiązaniem, ale trzeba pamiętać, że podatek od osób fizycznych (PIT) stanowi dużą część budżetu państwa (na 2019 rok jest to 64,3 mld złotych wobec zaplanowanego całościowego budżetu na kwotę 359,7 mld złotych). Przyjmując jednak, że udałoby się zasypać zmniejszone wpływy do budżetu z tytułu zmniejszonego opodatkowania pracy, trzeba też myśleć, co zrobić, aby zrobić to mądrze. Najbardziej efektywne dla gospodarki działanie rządu powinno być nakierowane na zmniejszanie nierówności społecznych i pomoc przede wszystkim tym, którzy najmniej zarabiają oraz tym, którzy rozpoczynają swoją drogę zawodową. Technicznie, można to zrobić poprzez znaczne zwiększenie obecnej dość niskiej kwoty wolnej od podatku malejącej, tak jak zresztą dzieje się to obecnie, wraz ze wzrostem wynagrodzenia. Jeżeli dołączyć do tego mniejsze obciążenie składkami ZUS pracodawcy w przypadku najniższych wynagrodzeń można byłoby osiągnąć jeszcze dodatkową korzyść: upowszechnienie umów pracy kosztem zastępujących je często umów cywilnoprawnych zwanych potocznie śmieciówkami.
  1. Polityka społeczna, w tym program 500+ – ekonomicznym celem jest polepszenie sytuacji finansowej rodzin, szczególnie tych wielodzietnych. Projekty społeczne wzmacniają szczególnie najmniej zarabiających i w ten sposób przyczyniają się do rozwiązania problemów nierówności społecznych. Program 500+ wywiera presję na wzrost szczególnie najniższych płac. Przyznały to np. dyskontowe sieci spożywcze, w których wymusił on podwyżki płac dla kasjerek. Oczywiście wśród beneficjentów programów społecznych znajdą się tacy, którzy go wykorzystają na złe cele, ale dotyczy to z pewnością marginesu beneficjentów. Dla absolutnej większości nie jest to jałmużna zniechęcająca do pracy, ale  jak podaje niedawno opublikowany raport GUS na temat aktywności ekonomicznej Polaków, wiele osób dzięki świadczeniu 500+ podjęło działania mające na celu zmianę swojej sytuacji na rynku pracy. Okazało się, że spośród beneficjentów programu 5 razy więcej osób znalazło lub zaczęło szukać pracy niż z niej zrezygnowało. Co ważne, poprawa sytuacji na rynku pracy dotyczy przede wszystkim kobiet.
  1. Uzwiązkowienie – od 1 stycznia 2019 roku weszły w życie największe od lat zmiany w ustawie o związkach zawodowych. Nowe przepisy umożliwiają osobom świadczącym pracę na innej podstawie niż stosunek pracy (osoby samozatrudnione, czy pracujące na umowach zlecenia lub umowach o dzieło) zakładać związki zawodowe i przystępować do już istniejących. W Polsce uzwiązkowienie dotyczy z reguły dużych i państwowych przedsiębiorstw i jest jednym z najmniejszych w Europie. W rezultacie tylko 15% pracowników objętych jest układami zbiorowymi, czyli porozumieniem pomiędzy pracownikami a pracodawcami. Dla porównania w Czechach dotyczy to 46% pracowników, Niemczech – 56%, a we Francji – 99%. Mądre związki zawodowe to nie relikt przeszłości. Pokazały, że w przeszłości w rodzącym się kapitalizmie wpływały na wzrost płac, odpowiednie standardy i stabilność zatrudnienia. Taką rolę mogą i powinny pełnić dzisiaj w Polsce równoważąc korzyści ekonomiczne osiągane przez kapitał i pracę.

Po co to wszystko?

Wzrost wynagrodzeń może rozwiązać wiele problemów gospodarczych i społecznych. Dobra koniunktura gospodarcza to wysoka produkcja, ale tylko taka, która znajduje nabywców. Niskie zarobki to niższa konsumpcja. Zwiększanie zatrudnienia przy wzroście płac ma za zadanie wzmocnić popyt krajowy i zmniejszyć presję na konkurowanie cenami w handlu zagranicznym.

Nie można ukrywać, że taka strategia, w której państwo pomaga rynkowi pobudzając wzrost gospodarczy oraz wzrost płac obarczona jest ryzykiem.

Większe zarobki pracowników to większe koszty prowadzonej działalności i niższe marże zysku. Jeżeli do tego dodamy trudności z pozyskiwaniem nowo zatrudnionych osób przy spadającym historycznie niskim bezrobociu, to taka sytuacja może przyczynić się do spowolnienia gospodarczego. W swoich prognozach na bieżący roku uwzględnia taki scenariusz NBP. Wynikać to może z wyparcia z rynku firm słabszych, które nie stać na podwyżki. Historia uczy jednak, że w dłuższym czasie rosnące koszty pracy sprzyjają inwestycjom i wprowadzaniu nowoczesnych rozwiązań, np. automatyzacji produkcji czy lepszej organizacji pracy.

Ryzykiem makroekonomicznym może być presja ze strony wyższych płac i wydatków konsumpcyjnych na wzrost inflacji. Ale jak słusznie zauważył w poprzednim Dodatku Ekonomicznym do Naszego Dziennika Wojciech Świder w artykule „Dlaczego nie ma inflacji?” inflacja pozostaje niska z uwagi m.in. na wysoki poziom konkurencji na polskim rynku. Problem mógłby się również pojawić, gdyby nasze towary stawały się droższe w porównaniu do tych produkowanych za granicą, co negatywnie mogłoby wpłynąć na polski eksport (mniejszy popyt zagranicy na polskie droższe towary) oraz wzmocnić import (polscy konsumenci wydawaliby więcej na tańsze towary produkowane za granicą). Mogłoby to wpłynąć na pogorszenie się naszego bilansu płatniczego i jeszcze bardziej finansowo uzależnić nasz kraj od zagranicy. Osłonę przed takim scenariuszem stanowi jednak to, że wciąż posiadamy własną walutę. Mądre zarządzanie kursem walutowym stanowić powinno zabezpieczenie przed utratą konkurencyjności cenowej na rynkach zagranicznych.

Wielu ekonomistów do katalogu ryzyk doda z pewnością ryzyka społeczne. Według nich programy  takie jak 500+ mają zniechęcać do pracy, związki zawodowe działać na szkodę firm, a wzrastająca płaca minimalna uniemożliwiać młodym ludziom wejście na rynek pracy i kreować większe bezrobocie. Z tymi argumentami polemizowałem już wcześniej. Wzrost zatrudnienia, wzrost płac i prowadzona polityka społeczna już są widoczne chociażby w poprawie budżetów domowych Polaków. Statystki odnotowują wyraźny wzrost dochodów wszystkich grup społecznych oraz zmniejszenie zasięgu ubóstwa w Polsce. Dla większości obywateli, a więc i dla całego państwa, przyjmowane rozwiązania są korzystne, a na przedsiębiorcach wymuszają w końcu szukanie przewag w innowacyjności a nie w niskich płacach.

Podsumowując. Mając świadomość szans, ale i towarzyszących im ryzyk idących za wzrostem płac warto i należy kibicować każdemu rządowi, który ma ambicję, ażeby wzrost gospodarczy był konsumowany przez większość społeczeństwa, a jego owoce były dzielone bardziej sprawiedliwie niż dotychczas (co bynajmniej nie znaczy, że po równo, jak miało to teoretycznie mieć miejsce w ustroju który pożegnaliśmy w 1989 roku). Takie myślenie idzie z duchem postulatów katolickiej myśli społecznej, wyrażonej m.in. w papieskich encyklikach społecznych.

UEP

Wdrożenie: nowe-logo